Ostatnia sobotka przed świętami, czyli przed wyjazdem do PL. Monachium znowu pod grubą kołdrą z chmur, a kamerki w górach pokazują błękit i słońce, zatem ruszamy na zachód słońca! Nie wysilam się zupełnie z planowaniem, bo ostatni tydzień w robocie mie nieco przeczołgał i po prostu jedziemy na Jochberg 🙂 Już za Starnbergiem wychodzi słońce, ale zjeżdżając z bany na Kochel wjeżdżamy w chmurę i im dalej, tym gorzej… Ale przekonuje M., że na Kesselberg będzie na pewno dużo lepiej i faktycznie po pierwszych metrach w górę wychodzimy ponad chmury 🙂 Początek powolny, bo oboje jesteśmy cokolwiek zmęczeni, ale szybko narzucam tempo, gdyż oczywiście jesteśmy na niedoczasie, a ja koniecznie chce posiedzieć chwilę w słońcu. Zatem, zasuwamy! Po wyjściu z lasu robimy piknik z widokiem na zachodzące słońce – zdążyliśmy 🙂 A po zachodzie idziemy jeszcze do krzyża, gdzie miły pan zupełnie nieproszony robi nam fotkę z księżycem. Kolory bajeczne, jak podczas naszego 1go zachodu na Rotwand. Jochberg nie rozczarowywuje: mała górka z wielkim widokiem! Uwielbiam góry po zachodzie słońca: te kolory, cisza i niczym niezmącone piękno. I mimo tego, że to popularna trasa, mam wrażenie, jakby to wszystko było tylko dla mnie – zwłaszcza, podczas schodzenia po ciemku i cichutku, zanim trzeba odpalić czołówkę. Cudne zakończenie roku 😍





















Leave a Reply