Obiecałam M. już dawno, że w końcu zobaczy Königssee – a przy okazji chciałam się po nim przepłynąć! Zatem, ruszamy jak zwykle o 10 – nieważne, o której wstaniemy, wyrobić się wcześniej jakoś nigdy się nie udaje 😉 Łódka pełna, wszyscy w maskach, suniemy cichutko na elektrycznym silniku – gdyż motorówkami po jeziorze pływa tylko policja. Po drodze pan opowiada ciekawostki oraz sypie bawarskimi sucharami – oraz robimy przystanek na duet trąbka i echo! Podobniez kiedyś robili wystrzał z broni i odbijało się 7x – dziś trąbka wraca echem tylko raz, ale i tak jest piękny efekt.
Dopływamy do St. Bartholomä i wysiadamy – stąd ruszamy w górę Rinnkendlsteig na punkt widokowy i obiad w Kühroint-Alm. Trasa cudowna, ale nie do końca mogę się nią rozkoszować, gdyż M. robi sztres (jesteś niepoważna! gdzie takie wejście bez zabezpieczenia!) Olaboga. Faktem jest, że dla kogoś z lękiem wysokości ta trasa to nie jest pikuś – ale jest naprawdę pięknie poprowadzona. Widoki po drodze lepsze niż z oblężonego punktu widokowego Archenkanzel, na który docieramy po 2.5 a nie 3.5h, jak mocno przesadnie wspomniane na dole.
W hucie dziki tłum i do jedzenia już tylko knedle i lasagne – niech będzie 🙂 Chmury się podnoszą i w końcu widzimy Watzmanna! Piękny masyw, w przyszłym roku będzie nasz, jak nic. Droga w dół nic specjalnego, poza tym ze stromo, a ja nie mam ani kijków, ani ocieplaczy – ale kolanka dają radę. Po drodze mijamy jeszcze wejście na Grunstein ferraty – tu też wrócimy! I tor bobslejowy! Chciałabym się tym przejechać 🙂 Ostatnie fotki przy jeziorze i ruszamy do domu – gdyż było to ostatnie okienko pogodowe i koniec górskiego urlopu…
Leave a Reply