Co się nie udało wczoraj, to udało się dziś – i to z nawiązką! Miała być leniwa sobota, ale pogoda jak żyleta, jak tu się lenić! Zatem, rano usmażyliśmy furę naleśników, długie śniadanie zaliczone, więc można lecieć w góry. Koło g.13 ruszyliśmy z parkingu w Birkenstein w stronę Breitenstein – nie byłam pewna czy pójdziemy tam, czy na Schweinsberg. Chwilę po starcie skusiła nas niby ślepa uliczka na wodospad – na czeskich mapach ścieżka jest, ale raczej nie w zimie – skończyło się iściem na szagę po zwierzęcych śladach, przez zamarznięty wodospad, aż znowu doszliśmy do drogi, która jest też torem saneczkowym – bardzo lubię takie detoury 😉
Przy Kesselalm odbiliśmy zerknąć na małą kapliczkę z widokiem – uroczo bardzo. I potem dalej, aż do skrzyżowania, gdzie krzyżują się szlaki na Breitenstein, Wendelstein i Schweinsberg – chciałam podejść na świńską górkę od strony Wendelsteina właśnie, ale wiało tak okrutnie przeszywającym zimnem, że cofnęliśmy się do szlaku i poszliśmy przez Kotalm – spędzając dłuższą chwilę na tarasie tej uroczej huty: codzienne widoki na zachód słońca z własnego salonu, bezcenne! Z huty już tylko 40min na szczyt, poszło rachu ciachu i radocha, gdyż na szczycie nikogo poza nami i jak się zejdzie 2 kroki niżej, to nie wieje! Tyle wygrać 😍 Urocze przed-walentynki ❤️
Ślepa? Niemożliwe! Szaga na wodospad Kesselalm Kesselalmkapelle Kusiły nas te saneczki… Nagle zupełnie znienacka wyrasta Wendelstein Na tarasie Kotalm Kot i jego Kotalm Uwaga, to jest OBRABUNEK! 😜 Młody księżycek
Leave a Reply