13.2 km, 964 hm
Nie ma to, jak babska wyprawa! Zawsze wesoło i coś się niespodziewanego wydarzy 😉 Tym razem po rozkminach, czy na pewno chcemy robić zimowe wejście na Thanneler i ustaleniu, że absolutnie na pewno i tak, rakiety są niezbędne i robimy to! – to po dojechaniu na miejsce, doszłyśmy do wniosku, że jednak nie i idziemy na Galtjoch 😅 Nie ma to, jak mieć w ekipie doświadczone laski z umiejętnością szybkiego podejmowania decyzji 🙂
Po tym, jak uporałyśmy się z pierwszym problem pt. znajdź miejsce parkingowe, wszystko już poszło gładko: pogoda żyleta, pniemy się do góry i po 7.7km meldujemy się pod krzyżem!





















Ajjjjjj, wieje! I to mocno! Szybka sesja wokół krzyża i schodzimy kawałek niżej na zasłużony przystanek: kanapeczki, jajo, śmichy chichy – oraz niechcący wypuszczam z rąk butlę z herbatą – obserwujemy jej nabierający tempa pęd w dół, torpeda!!! Liczyłam, że może uda się napotkać ją w drodze na parking, ale jednak nie 😅 Schodzimy jednak bez rakiet po miękkim, zapadającym się śniegu. Jest cudownie! Dopóki po drodze nie wpadam na pomysł odbicia w bok – teoretycznie 2km krócej, ale omg, 10x trudniej. No nic, utyrane po pachy w końcu docieramy do auta – teraz tylko odstać swoje w GaPa korku i z głowy! Było doskonale 🤩











Leave a comment